Dryń, dryń! Jak gdyby nigdy nic odbieram mój prywatny telefon. Po drugiej stronie słuchawki jegomość ze wschodnim akcentem, a jednocześnie biegłą polszczyzną zaczyna nawijać mi o platformie inwestycyjnej,bitcoinach i kryptowalucie. Ogólnie mętlik i zapewnienia, że mojemu managerowi zależy przede wszystkim na moim dobru….
Własnym uszom nie wierzę. Czyżby? Czytałam już i puszczałam dalej w eter setki komunikatów policji o kolejnych ofiarach oszustów posługujących się coraz bardziej wyszukanymi metodami. Ale czy tym razem zadzwonili do mnie? Super, mam ich. Włączam dyktafon. Przyszła kryska…?
„Nic Pani nie płaci”
To będzie opowieść o próbie oszustwa.Na początku tej przepojonej elokwencją rozmowy dowiaduję się, że założyłam konto na platformie inwestycyjnej i w związku z tym powinnam rozliczyć się z urzędem skarbowym poprzez zapłacenie podatku od kryptowalut. Skoro nie przypominam sobie, bym zakładała jakiekolwiek konto na jakiejkolwiek platformie, jak gdyby nigdy nic pytam: „Czy ma pan wgląd w moje konto? Może mi pan powiedzieć, kiedy zostało założone?”. Nie muszę czekać na odpowiedź: „Założyła pani to konto rok temu w maju”. Spokojna muzyka w tle rozmowy, nie pozwala mi popaść w panikę… Ze śmiechu też nie wybucham. Postanawiam od razu dobrnąć do sedna tej rozmowy: „Czy ja powinnam jakieś środki wpłacić do państwa?” - pytam najbardziej nieufnie, jak potrafię. „Pani nic nie płaci...” – słyszę i nie wiem, czy już mam czuć się całkowicie spokojna.
W gąszczu
Dalej mój rozmówca wprowadza mnie w gąszcz informacyjny: „Wygasła pani sesja i pani środki leżą u nas na platformie. Wysyłam do pani rozliczenie od osoby fizycznej, bo musi pani rozliczyć podatek od kryptowalut. Ta deklaracja od osoby fizycznej rozpoczyna proces pobrania prowizji od tej kwoty, którą pani wypłaca. Rozliczy pani się z urzędem skarbowym ze środków, z których robi pani wypłatę”. Zaplatana w tym gąszczu, nawet nie próbuję zrozumieć o co chodzi, ani nawet odnaleźć w tym sensu. Pan jeszcze raz dodaje: „Nic nie musi pani płacić’, więc nie powinnam protestować, a jednak informuję, że nie chcę wypłacać środków, wolę, by pozostały na tej „mojej platformie’. A tu klops. Okazuje się, że nie mogą sobie tak spokojnie leżeć na platformie, muszę wypłacić chociaż część, „a robot handlu automatycznego będzie handlował tym, co zostało”. O tempora…
Zachęty, nalegania,pretensje…
Cóż… jak trzeba, to trzeba… „W jaki sposób mogłabym wypłacić te środki?” - pytam, bo przecież mój manager wprowadził mnie już w takie ogłupienie, że niedługo nie będę wiedziała jak się nazywam. „To bardzo proste. Wytłumaczę Pani wszystko krok po kroku” – słyszę i myślę, „nareszcie coś prostego? Bardzo jesteś pomocny draniu…”. I w tym momencie okazuje się, że istnieje konieczność, bym umówiła się z moim rozmówcą na „czat prywatny, do którego podpięty jest dział księgowości”.
Przez owy czat prywatny mój manager zamierza wysłać mi „portfel elektroniczny, na którym znajdują się moje bitcoiny, a także deklaracja osoby fizycznej na rozliczenie podatku z kryptowalut”. I jeszcze jaśniej: „Kiedy dostanie pani portfel elektroniczny i wybierze ile, chce wypłacić, kryptokantor wypłaci pani zwykłe waluty – w dolarach lub euro. Niech się pani nie stresuje, że pani nic nie wie”.
Nic nie wiem, ale proszę mojego rozmówcę o ponowne przedstawienie się, podanie nazwy platformy i dodaję: „Chciałabym zweryfikować sobie wszystko na własna rękę, bo w dobie wyłudzeń pieniędzy, zanim coś ściągnę na telefon czy komputer, wolę mieć pewność, że nie chce mnie pan najnormalniej w świecie okraść”.
Na moim rozmówcy słowa te nie zrobiły najmniejszego wrażenia, bez zająknienia wyraził zrozumienie dla moich obaw i był do tego stopnia życzliwy, że nawet przeliterował mi swoje nazwisko. Nazwę platformy inwestycyjnej również. Okazało się, że platforma istnieje i robi całkiem legalne interesy, w przeciwieństwie do mojego rozmówcy, który oczywiście podszywał się pod jej pracownika.
W słuchawce słyszę jeszcze kilka zdań zachęty, a nawet nalegania, aby połączyć się przez ten – kluczowy zapewne – czat prywatny.
Na koniec urywam rozmowę krótkim: „Dziękuję. Nie skorzystam. Życzę miłego dnia”. W słuchawce słyszę: „Aaa….”. Rozłączam się. Mój manager dzwoni jeszcze kilka razy z różnych numerów telefonów, ma w końcu pretensje o to, że się rozłączam. Wybieram się z nagraniem na policję, manager pewnie poluje już na kogoś innego.
Niestety na policji okazało się, że mój rozmówca jest nie do namierzenia, dzwonił bowiem z tzw. „bramki”... Znowu klops.
Fot.: pixabay.com
Brak komentarza, Twój może być pierwszy.
Dodaj komentarz