Zamknij

Podróż wodami świata - część II

10:57, 29.05.2023 PM Aktualizacja: 10:57, 29.05.2023
Skomentuj

Rodzinna podróż dookoła świata jachtem Donna - wyruszyli prawie rok temu. Zapraszamy do drugiej części odsłony ich historii.

Druga część historii rozpoczyna się w listopadzie, a podróż obejmuje spory kawałek świata.

Jest początek listopada. Wracamy do Kartaginy odebrać jacht. Był noce stają się dużo chłodniejsze. Około tygodnia czekamy na pomyślny wiatr  w stronę Gibraltaru. Docieramy do niego 12. listopada. Większość załóg, które poznaliśmy dotychczas, już jest na Wyspach Kanaryjskich bądź przepływają przez Atlantyk. My znowu musimy czekać na pomyślny wiatr. Robi się naprawdę zimno, zdarza się, że musimy włączyć ogrzewanie. 19. listopada decydujemy się ruszyć przez Kanał Gibraltarski. Towarzyszą nam: silny wiatr, prosto w dziób, jeszcze silniejszy prąd, ogrom wielkich statków typu cargo, duża fala. Halsujemy z brzegu europejskiego po brzeg afrykański. Dopiero wieczorem udaje się nam wydostać i złapać kurs na Wyspy Kanaryjskie. Niestety, brak wiatru powoduje, że musimy podciągać się na silniku. Gdy wreszcie łapiemy sensowny wiatr i dobrą prędkość, nad ranem rwie nam się żagiel główny. Do celu pozostało 150 mil morskich.  Nie mamy wyjścia, musimy płynąć na jednym żaglu. Po sześciu dniach docieramy do pierwszej urokliwej wyspy - Graciosy, na której w zatoce odpoczywamy po ostatniej przeprawie. Trwa to krótko. Wiemy, że musimy ruszać dalej w poszukiwaniu żaglomistrza, którego polecił nam znajomy Hiszpan, Antonio.

Wiele osób, po tyle zmaganiach z naturą i przeciwnościami losu zapewne poddałoby się, ale nie oni. Ta ekipa płynie dalej i zdobywa kolejne punkty na mapie.

Dopływamy do Rubicon na Lanzarote. Z wielkim trudem po kilku godzinach wyciągamy porwany żagiel z masztu. Wycena usługi powala nas na kolana.  Bez żagla nic nie zrobimy. Dźwięki, jakie wydobywają się z masztu, są nie do zniesienia. Niestety, rano mamy kolejną awarię… Nie możemy odpalić silnika. Po kilku godzinach grzebania w nim, okazuje się, że to padły nasze akumulatory. Czeka nas wymiana trzech akumulatorów, kolejny duży koszt. W oczekiwaniu na zszycie żagla podejmujemy decyzję odwiedzenia pobliskiej Fuertaventure. Na wyspach zrobiło się dużo cieplej. Jednak, prognoza zapowiada na najbliższe kilka dni bardzo silny wiatr. Dzięki znajomemu udaje się nam zarezerwować miejsce w porcie w Arrecife. Mamy ze sobą kilka rowerów, co pozwala zwiedzać miejscowość. Łut szczęścia sprawia, że zupełnie niespodziewanie trafiamy na ogłoszenie o sprzedaży grota, który wymiarowo idealnie pasuje do naszego jachtu. Po negocjacji udaje się ustalić rozsądną cenę. Mając żagiel, ruszamy dalej. Wracamy do Corralejo, a rano z Rubicon odbieramy zszyty grot. Po drodze widzimy na skałach dwa rozbite jachty, efekt ostatniego sztormu. Straszny widok! Ruszamy, przed nami 100 mil na Gran Canarię, centrum żeglarskiego świata. Właśnie tutaj większość jachtów przygotowuje się do przepłynięcia Atlantyku.

To nie jest tak, że rodzice i czwórka dzieci wyruszyli na wakacje, za chwilę wrócą samolotem do domu. Zjedzą ciepły posiłek w towarzystwie bliskich, odpoczną, wyśpią się w swoich łóżkach i jak będa mieli ochotę to mogą kontynuować podróż. Oni żyją na jachcie cały czas. Święta również spędzają poza krajem.

W Las Palmas spędzamy Boże Narodzenie. W drugi dzień świąt port nawiedza potężny wiatr, wiejąc z prędkością ponad 50 km. Nadchodzi jedna z trudniejszych nocy, jaką przyszło nam przeżyć. Jachty dosłownie wyrywa z kei, dwa jachty trzeba odciąć, żeby ratować pozostałe. Kolejne doświadczenie do kolekcji. W Las Palmas czekamy na przesyłkę z Polski (zamówiliśmy internet satelitarny). Niestety, przesunięto termin przesyłki o kolejne dwa tygodnie. Nie chcemy dłużej czekać. W ciągu dwóch dni robimy pozostałe niezbędne zakupu: jedzenie, mały komunikator satelitarny, dodatkowe liny, komunikator MOB człowiek w wodzie oraz najważniejsza dla nas rzecz - nowy żagiel typu spinaker parashoot. Szybka instrukcja jego obsługi oraz montaż i już trzeciego stycznia 2023 r. wypływamy przez Atlantyk w stronę wysp Cabo Verde, przed nami 900 mil morskich.  Bardzo podekscytowani wypuszczamy nasz „latawiec” (od tej pory tak nazywamy nasz żagiel). Ustawił się wzorcowo. Ciągnie z wielką siłą, nasza prędkość waha się pomiędzy 9 a 11 węzłów. Jednak, jak to z nowymi rzeczami bywa, trzeba się nauczyć obsługi. Nad ranem zrywa się lina spinaker heliot, lina wypuszczająca żagiel z masztu i nasz nowiuteńki „latawiec” ląduje w oceanie. Fale ponad 5 metrowe. Silny wiatr. Musimy odpalić silniki. Próbujemy uratowania żagiel. Po pół godziny walki udaje się. „Latawiec” w całości ląduje na pokładzie „Donny”. Ruszamy dalej na tradycyjnym ustawieniu żagli. Prędkość mamy dużo mniejszą i również, ze względu na hals, odległość się zwiększa. W trakcie tego przelotu mamy okazję obserwować małego kaszalota, który towarzyszy nam przez godzinę. 9 stycznia dopływamy do wyspy Sao Vicente, w porcie Mindelo na Cabo Verde. Kilka napraw przed nami. Całe szczęście spotykamy znajomych z Las Palmas, pomagają wejść na maszt, wymienić linę. Niestety, nasz wiatromierz odmawia posłuszeństwa. Decydujemy się płynąć bez niego. I tak 14 stycznia wyruszamy, przed nami 2000 mil.

Początki są trudne dla załogi. Ciało musi się przystosować do ciągłego ruchu. ponadto w nocy jacht zalewa fala, więc wszystko w środku nadawalo się do suszenia. Następnego dnia, gdy wiatr się ustabilizował, ruszyli dalej.

Manewr przebiega bez większych trudności. Z każdym dniem jest co raz cieplej. Nasz rytm regulują wschody i zachody słońca. Gotujemy, gramy, uczymy się, oglądamy, czytamy, dokonujemy ewentualnych napraw. Po 15 dniach docieramy do wyspy Barbados. Odpoczywamy kilka dni, pływając z żółwiami, oglądając zatopione wraki, spotykając się z barbadoską Polonią, zwiedzając miasto Bridgtown. Następna wyspa w kolejności to Martynika, gdzie dokonujemy większych zakupów, nawiązujemy kolejne przyjazne relacje z polskimi żeglarzami. Martynikę nawiedzają liczne szkwały. Co chwilę przychodzi czarna chmura z silnym wiatrem i ulewnym deszczem. Ilość jachtów przebywających w zatoce jest niewyobrażalnie wielka. Tysiące. Morze masztów. Na Martynice dowiadujemy się, że bliscy znajomi lecą w najbliższym czasie na Dominikanę i mogą po drodze zabrać dla nas internet satelitarny. Wiemy już, jaki kierunek obrać, czasu nie mamy zbyt wiele, a mil sporo. Na dwa dni zawijamy na Dominikę, piękną, naturalną wyspę. Tu odbywamy wycieczkę na wodospad i już ruszamy dalej, na Wyspy Świętych przy Guadelupe.  Malutkie wysepki, z bajecznymi zatokami, cudnymi plażami. Na kolejnej wyspie robimy pranie i poważniejsze zakupy. Z Deishe decydujemy się zrobić przelot 400 mil na Dominikanę. Między Porto Rico i Dominikaną przyszła wielka fala, która znowu rwie nam grota i zalewa nas dużą ilością słonej wody.  Po trzech dniach, ponownie z porwanym żaglem, docieramy do Punta Cana. Niestety, docieramy nocą. Trudny odcinek, wpływamy wąskim tunelem pomiędzy rafami. Rano odprawa celna, opłacenie wiz, formalności w porcie. Oficjalnie możemy pływać po Dominikanie! Wieczorem zaś odbieramy długo oczekiwaną przez nas przesyłkę. Cały kurort robi duże wrażenie - białe plaże, wspaniałe baseny, ciekawe zabudowania. Z Punta Cana ruszamy na południe na wysepkę Salinę,  gdzie spędzamy noc i kolejny dzień na cudnych plażach. Zwiedzamy kolejno Bayahibe, Casa del Campo. Boca Chica, Santa Domingo, Palenque.

- Dzisiaj dotarliśmy do Salinas, tu zamierzamy zrobić większe zakupy i ruszamy dalej w stronę Panamy - z tym zdaniem zapowiedzi zostawimy Was do następnego razu. My już wiemy, co wydarzyło się dalej. Jeśli macie ochotę zadać rodzinie na jachcie jakieś pytanie - prześlijcie je do nas.
Pierwszy pytania już otrzymaliśmy, a odpowiedzi przyjdą do nas, gdy rodzina znajdzie stabilny internet, aby opowiedzieć nam kolejną część historii.

(PM)

Co sądzisz na ten temat?

podoba mi się 0
nie podoba mi się 0
śmieszne 0
szokujące 0
przykre 0
wkurzające 0
facebookFacebook
twitterTwitter
wykopWykop
komentarzeKomentarze

komentarz(0)

Brak komentarza, Twój może być pierwszy.

Dodaj komentarz

0%