Codzienne upodlenie, poniżanie godności ludzkiej, deptanie w młodych ludziach człowieczeństwa - to specjalistyczne metody terapeutyczne w Oddziale Leczenia Nerwic w garwolińskim Szpitalu Mazowieckim.
Nawet najdrobniejsze wykroczenia dzieci wobec wymyślonego widzimisię kadry Szpitala Mazowieckiego w Garwolinie (dawne Sanatorium Neuropsychiatryczne) traktowane było metodami zezwierzęcenia dorosłych osób wobec nieletnich. Artykuł ten opieram na szokującym reportażu redaktora Janusza Schwertnera z serwisu prasowego Onet.pl, w którym autor ukazał nietypowe metody wychowawcze i terapeutyczne stosowane wobec małoletnich pacjentów.
Słynne piżamki
„Przygląda się, jak ubrania lądują w koszu na śmieci. Odzyska je dopiero jak minie kara. Zostaje więc bez niczego, w samych majtkach i staniku. Nakłada pasiastą piżamkę i odtąd śpi w niej, chodzi w niej, brudnej i przepoconej, przez wiele dni na oczach innych dzieci” - opowiada jedna z pacjentek. - My się nawzajem wstydziliśmy swoich ciał z wielu powodów – dodaje 13-letnia Oliwia. Obraz wyjęty jak z byłych obozów koncentracyjnych. „Piżamka” to w Garwolinie przedmiot skrajnego upodlenia człowieka. Przez cały okres kary, nosząc pasiaki chłopiec czy dziewczynka nie mogą się przebrać. Nie mogą nawet wyjść ze swojego pokoju, nie mówiąc o wyjściu na spacer czy spędzeniu czasu na szpitalnym placu zabaw. W niej chodzą przez całą dobę pośród kpin i śmiechów innych dzieci i kadry. Jest to bestialski stosunek do drugiego człowieka. Według, wątpliwej jakości moralnej personelu, młody pacjent ubrany w piżamkę ma być przestrogą dla innych. Ma być szatańskim postrachem, aby koleżance czy koledze nie przyszło do głowy zrobić coś podobnego. W młodych sercach narasta wewnętrzny bunt i nienawiść do nieczułej na dziecięce łzy kadry. Jedna z matek odwiedzająca swoje dziecko powiedziała: „ Kiedyś w czasie odwiedzin widziałam chłopca ubranego w pasiastą piżamę. To taki więzienny, obozowy strój. Koszula zapięta na guziki, za długi rękaw, przydługie spodnie. Przygnębiający widok”. Innej dziewczynce dano za mały pasiasty uniform. Spodnie znacznie powyżej kostek, a rękawy bluzki prawie po łokcie. Czy to był przypadek, czy dodatkowa forma upodlenia człowieka? Na oddziale kary wymierza się za byle co lub za widzimisię personelu. Można ją otrzymać za zbyt leniwe wstawanie z łóżka, za płacz podczas rozmowy telefonicznej z rodzicami, w czasie spotkania z rodzicami podczas wizyty, oszustwo z podpaskami, przysypianie na lekcjach i za wszelkie fantazyjne wymysły personelu. Podłością była kara zakazu telefonicznej rozmowy z rodzicami, kiedy dziecko płakało do słuchawki. Rozmowy były podsłuchiwane, a kiedy dziecko podczas rozmowy zapłakało, to otrzymywało karę długotrwałego zakazu telefonowania do domu. Odbierano dzieciom telefony i pieniądze. Były to metody wzięte z więzień dla dorosłych o zaostrzonym rygorze dyscyplinarnym. Aby zarobić punkty dodatnie i ubogacić intelektualnie młode głowy, właściciel piżamki dostaje do przeczytania dzieła polskich klasyków. Jedna z trzynastolatek dostała do przeczytania „Pana Tadeusza” lub „Quo vadis”. Dotąd musiała studiować dzieło, dopóki u terapeutki nie zdała jej treści, a pytania były tak ułożone, że trzeba było nauczyć się książki niemal na pamięć. Dla dzieci przyjmujących silne leki depresyjne, przyswajanie treści grubych książek jest czynnością męczącą. Kadra dobrze o tym wiedziała. Czy nie była to forma psychicznego znęcania się nad dzieckiem? Pytanie to zostawmy lokalnej prokuraturze. Dodatkowe punkty można było zdobyć za przymusowy pobyt w kościele. Nie wystarczyło samo uczestnictwo w nabożeństwie. Bez względu czy ktoś był wierzący czy nie, to premię otrzymywał za śpiewanie i czytanie w kościele Pisma Świętego. Rano po pobudce o 6.30 zbiórka na korytarzu i obowiązkowa modlitwa. Nie ważne, że Konstytucja gwarantuje nam wolność wyznania, nie ważne, że wśród pacjentów mogą być dzieci rodziców wyznających zasady prawosławia, protestantyzmu, czy innej religii, przymusowa modlitwa na śpiąco była obowiązkowym rytuałem szpitalnej terapii.
Krwawe podpaski
Z relacji kolejnej dziewczyny dowiadujemy się, że wyjście na basem, bez względu na aurę, czy się chciało czy nie, było obowiązkowe. Chłopcy nie mając większego pola manewru pokornie przemierzali drogę na pływalnię. Tylko dziewczęta mające okres mogły być zwolnione z wątpliwej dla wszystkich wychowanków przyjemności. Musiały jednak (o zgrozo) pokazywać zakrwawione podpaski. Mało tego, aby przypadkiem nie kombinowały, były przez kadrę sprawdzane. Jeżeli nie miała menstruacji była dotkliwie karana. Zastanawiający jest fakt, czy ten nadgorliwy czyn przełożonych nie był czynem zabronionym, czyli pedofilią, a na pewno upodleniem. Pokazywanie podpasek było upokarzające i stresogenne dla młodych dziewcząt. - Dziewczęta miały łatwiej, bo czasem dostawały okres, a jak go miały to nie trzeba było iść na basen i nie gubiło się dodatnich punktów. Nawet zaczęto nas podejrzewać, że wymyślamy sobie okres i sprawdzano nam podpaski – informuje młoda pacjentka. Upokarzanie jest tylko jednym z elementów kary, drugi polega na psychicznym znęcaniem się nad dzieckiem. Psychiczne łamanie człowieka, to obrazki z nazistowskich obozów i radzieckich gułagów.
Psycholożka Dolores
W skład Szpitala Mazowieckiego w Garwolinie, mieszczącego się przy alei Legionów wchodzą między innymi dwa oddziały psychiatryczne. Jeden z nich to Oddział Całościowych Zaburzeń Rozwojowych oraz Oddział Leczenia Nerwic. Opisywane wydarzenia rozgrywały się na tym drugim oddziale, którym kierowała psycholog Genowefa Pasik. Pani ta zarządzała oddziałem od blisko czterdziestu lat, aż do roku 2020. Nadal jednak pracuje. Według relacji pacjentów, to ona jest autorką zwyrodniałego mechanizmu psychicznego dręczenia i upokarzania dzieci. Wymyślone przez tak doskonały psychologiczny umysł metody terapii, zespół pielęgniarek i terapeutów wdrażał w życie. Zastanawiające jest, że żadna pracownica i żaden pracownik oddziału nie potrafił zatrzymać tej szatańskiej karuzeli. Pracownicy tak samo jak ich przełożona są tak samo odpowiedzialni za dręczenie dzieci. Nikt nie przypuszczał, że pani Pasik, doskonale znana w środowisku lekarskim i wśród mieszkańców Garwolina potrafi tak skutecznie w sposób niekonwencjonalny dręczyć dzieci. Młodzi pacjenci cierpiący na depresję, często po próbach samobójczych nazywali tą wybitną specjalistkę psychiatrii - Dolores. Zdaniem podopiecznych doskonale przypominała swoim wyglądem profesor Dolores, bohaterkę opowiadań o Harrym Potterze. Jej „genialne” metody terapeutyczne były wprowadzane w życie przez personel, a więc pracujące na oddziale pielęgniarki i zespół terapeutyczny. Dwa miesiące temu Genowefa Pasik otrzymała medal „Za zasługi dla ochrony zdrowia”. O zgrozo i ironio losu!
Panaceum na wszystko
Dzieci leczone były lekiem o nazwie Rispolept, który winien być podawany wyłącznie pacjentom do leczenia schizofrenii. Według lekarzy psychiatrów podaje się go tylko chorym z niepełnosprawnością intelektualną i to w przypadku zaburzeń zachowania. Tylko, że takich pacjentów na tym oddziale nie było. By zastosować ten lek nieletnim należy mieć pisemną zgodę rodziców. Podawanie go dzieciom bez tej zgody jest niezgodne z prawem, a więc przestępstwem. Po podanym leku dziewczętom okres spóźniał się nawet o pół roku. Jedna z nich powiedziała: „Jak się czułam po Rispolepcie? Nie pamiętam. Zdarzało mi się, ze spałam na stojąco. To absurdalne uczucie. Po tych lekach nie masz w ogóle siły, nie możesz wstać z łóżka i znów otrzymujesz karę. Pierwszy rozdział „Quo vadis” czytałam dziesięć razy. Płakałam i robiłam notatki. O lekach, jakie będę przyjmować dowiedziałam się na stołówce, gdy pielęgniarka kazała mi je łykać”. Z cytowanej wypowiedzi wynika, że „leczono” młodych pacjentów tak zwanym głupim Jasiem.
Dla niepoznaki, terapię garwolińską nazywa się treningiem behawioralnym. To wyszukane nazewnictwo umożliwia ośrodkowi zdobywanie funduszy, bo za prowadzenie terapii płaci Narodowy Fundusz Zdrowia. Używanie tego rodzaju nazwy pozwala także skutecznie wprowadzać rodziców w błąd. Na kartach wpisowych personel nie wspomina o godzinach spędzonych na zadawaniu dzieciom kar i dręczeniu ich psychicznie. Wpisuje się tylko tajemnicze słowa - „Terapia behawioralna”. Matka jednej z pacjentek w dokumentacji córki, która w Garwolinie przebywała od 30 października 2017 do 20 stycznia 2018 roku stwierdziła wiele niejasności. Sporządzona przez lekarzy i terapeutów historia jej pobytu na oddziale zawiera poważną lukę. Chodzi o okres od 27 grudnia do 8 stycznia. Nie wiadomo w jakim stanie była wówczas dziewczynka i co się z nią działo. W dokumentach nie ma ani jednej wzmianki od personelu medycznego lub terapeutycznego. - To był czas, gdy nosiła piżamę – wyjaśnia matka. W szczegółowej dokumentacji trzymiesięcznego pobytu nie ma żadnych informacji o karach. Cicho, sza! Dzieci opowiadają, że to nie są metody leczenia, to sposób na upodlenie ludzi. Nic dziwnego, że psychika młodego człowieka nie wytrzymuje tych wysublimowanych metod leczenia i terapii. Zdarzało się, że pacjenci targali się na swoje zdrowie, a nawet życie. Podcinanie sobie żył i inne okaleczenia ciała nie były rzadkością na Oddziale Leczenia Nerwic w Mazowieckim Szpitalu w Garwolinie. Ministerstwo Zdrowia wystosowało komisję dla zbadania dramatycznej sytuacji.
Nadal będziemy się przyglądać sytuacji na Oddziale Leczenia Nerwic i o dalszych losach młodych pacjentów popularnego Sanatorium Neuropsychiatrycznego, a obecnie Szpitala Mazowieckiego z pewnością poinformujemy naszych czytelników.
0 0
Brak słów...Wszyscy ci ludzie(o zgrozo!) powinni mieć dożywotni zakaz wykonywania zawodu i surowo ukarani, o wiele surowiej niż pijani kierowcy, to co robili-robili świadomie!!! Nagrody i medale powinny być natychmiast odebrane, gdyż sugeruje to że organ je przyznający niejako popiera te praktyki. Ciekaw jestem, kto się wstawi za tymi biednymi dziećmi.