Zamknij

Jak wspominają przygodę w Kolumbii?

MW 10:00, 14.08.2023 Aktualizacja: 10:28, 14.08.2023
Skomentuj

Nasza siedlecka rodzina, która życie w mieście zamieniła na podróż jachtem, tym razem wspomina przygodę w Kolumbii.

Jest to opowieść o Kolumbii, którą odkryli na swój sposób.

Docieramy do Cartagena de Indias w Kolumbii. Po trzydniowej podróży dopływamy w nocy. Decydujemy się rzucić kotwicę blisko wejścia i poczekać, ąż zrobi się jasno i przy okazji chcemy trochę odpocząć. Po niespełna godzinie podpłynęła do nas łódka z pobliskiej platformy z zapytaniem czy nie potrzebujemy pomocy i dlaczego tu stanęliśmy. Wyjaśniliśmy, że jesteśmy pierwszy raz i woleliśmy poczekać, aż zrobi się jasno. Miejscowi upewnili nas, że nie mamy się czego obawiać i wąskie wejście jest bezpieczne. Z daleka miasto wyglądało jak ze zdjęć z Nowego Jorku. Pełne wysokich drapaczy chmur. Dawno nie widzieliśmy cywilizacji w takim wymiarze. Obszerna zatoka Boca Grande, na środku której stoi posąg Matki Boskiej. Zdecydowaliśmy się rzucić kotwicę przy pobliskim porcie, gdzie stało większość jachtów. Nie wiedzieliśmy, czego się spodziewać po kolumbijczykach i tym miejscu.

Opisy widoków i horyzontu zachwycają, jednak jak się okazuję Kolumbia to nie tylko piękne widoki, ale także mieszkańcy, którzy również zaskoczyli Martynę i jej rodzinę.

Wiedzieliśmy, że musimy udać się do urzędu, aby zalegalizować nasz pobyt i tak też próbowaliśmy zrobić. Zrzuciliśmy nasze rowery na brzeg i udaliśmy się w kierunku urzędu. Szybko okazało się, że jazda rowerem po tym mieście to jakieś nieporozumienie. Osoba dorosła jest w stanie sobie poradzić, ale puszczenie dzieci na te szalone ulice pełne motorów to istne szaleństwo. Dotarliśmy jedynie do lokalnej pizzerii i supermarketu. Ceny wydawały się w zasadzie zadowalające, może nie tak jak na Dominikanie. Miejscowi wytłumaczyli nam, że to miasto jest najbardziej turystycznym miastem z wszystkich miejsc w Kolumbii i że jest tutaj bardzo drogo.

Jak wyglądały sprawy urzędowe w Kolumbii? Czy można załatwić sprawy samodzielnie?

Następnego dnia udałem się do Urzędu ze starszym synem. Na miejscu urzędnik wytłumaczył, że sam nie mogę nic zrobić, że muszę zatrudnić agenta, który w moim imieniu będzie załatwiał moje interesy. Koszt wynajęcia takiej osoby wahał się pomiędzy 400 dolarów, a jak się dobrze potargujesz do 150. Na szczęście mój płynny hiszpański pozwala mi na nabranie się na zagrywki kolumbijczyków. Podziękowałem i poszedłem. Zdecydowałem się napisać do Ambasady Polskiej w Kolumbii. Okazało się, że do 11 dni nie potrzebujemy składać żadnych dokumentów o wizy turystyczne. Zdecydowaliśmy się skorzystać z tej opcji. Wysłaliśmy skany naszych paszportów, dokumenty jachtu. Mogliśmy spokojnie skupić się na zwiedzaniu i poznawaniu kultury w Cartagenie.

Jak wygląda miasto, które wybraliście na Waszą wycieczkę?

Miasto okazało się niesamowicie interesujące. Po jednej stropie nowoczesne wieżowce, po drugiej bardzo kolorowa, historyczna starówka w kolonialnym stylu. Kilka dni spacerowaliśmy wąskimi uliczkami pełnymi murali, wiszących parasoli, wypełnione stoiskami z lokalnymi produktami. Kupiliśmy dzieciom upragnione kapelusze. Zatrzymywaliśmy się co chwile, żeby ugasić pragnienie, czy skosztować lokalnych produktów. Spacerowanie z dziećmi nigdy nie należy do najłatwiejszych - zatrzymują się co chwilkę, żeby popatrzeć czy dotknąć czegoś nowego. W centrum miasta znajdował się maleńki park, w którym wesołe małpki skakały po gałązkach. Okazało się, że to nie koniec atrakcji. Chłopak sprzedający lody pokazał nam również dwa wiszące leniwce. Pierwszy raz  widzieliśmy to zwierzę z bliska. Miasto ma bardzo ciekawą historię. Pełne jest zaułków, zakątków, sklepów, ciekawych ludzi. Niestety rzuca się w oczy również bieda, żebracy. Pod sklepami ustawiają się dzieci, które za pomoc w przeniesieniu zakupów oczekują zapłaty. Jedno rodzeństwo pomogło nam zapakować nasze zakupy. Okazało się, że nie chodzą do szkoły i nie wiedzą, gdzie jest Polska. Po tygodniowym pobycie w Kartaginie postanowiliśmy ruszyć dalej.

Dokąd udaliście się tym razem?

Wąski szlak pomiędzy bojami prowadził do Boca Chica, gdzie znajdowała się XVI w fortyfikacja. Było już późno, dlatego zdecydowaliśmy się rzucić kotwicę i poczekać do rana ze zwiedzaniem. Z samego rana, tuż po 7 rano razem z dziećmi opłynęliśmy naszym diinghy fortyfikację. Ponieważ lubię takie obiekty zdecydowałem się wpłynąć w każdy zakamarek. Udało nam się wpłynąć do środka pomiędzy potężnymi murami. Ze środka z lochów dochodziły dźwięki nietoperzy.  Po wypłynięciu zostawiliśmy dinghy przy molo, gdzie już czekali lokalni przewodnicy, którzy rozchwytywali każdego kto chciał posłuchać za  przysłowiową złotówkę. Nasz przewodnik bardzo ciekawie opowiadał o tym miejscu jak w XVI wieku Anglicy zaatakowali panujących na tym terenie Hiszpanów. Po oględzinach tego wyjątkowego miejsca wróciliśmy na jacht i zdecydowaliśmy się popłynąć w stronę Islas Rossario. Tam rzuciliśmy wieczorem kotwicę i spędziliśmy dwa dni. Jeszcze wtedy nie wiedzieliśmy, że w tym miejscu dojdzie do chyba najprzykrzejszego zdarzenia w naszej dotychczasowej podróży.

Co takiego wydarzyło się w drodze na Islas Rossario?

W trakcie śniadania mijała nas zabawnie wyglądając łódka z daleka wyglądała jak łódź podwodna, jednak moja żona kłóciła się, że na pewno nie, więc wskoczyliśmy do pontonu, żeby sprawdzić. Oczywiście miała rację okazało się, że to łódź dowożąca wodę na wyspę. Ruszyliśmy dalej w celu obejrzenia wyspy. Okazała się bardzo piękna i wyjątkowa. Zrobiliśmy wiele pięknych zdjęć. Martyna z dziećmi wróciła na jacht, a ja udałem się do pobliskiej wioski zrobić zakupy. Po drodze spotkałem Polaków, którzy przyjechali na weekend. Takie spotkania zawsze cieszą, dlatego zaprosiłem gości do nas na jacht. Dzień był taki piękny, że nie spodziewaliśmy się  zmiany pogody. Pod wieczór bardzo mocno zaczęło wiać, a my musieliśmy odstawić gości na ląd. Momentalnie zrobiło się ciemno. Postanowiłem popłynąć sam z gośćmi. W trakcie powrotu na wysokości jachtu boczna fala wywaliła mnie do wody. Próbowałem dopłynąć i złapać ponton, jednak uciekał mi z dużą prędkością. Szybko opadłem z sił i zorientowałem się, że nie dopłynę pod wiatr i prąd z powrotem na jacht. Na szczęście żona z córką zauważyły światło latarki w wodzie i podniosły alarm. Córka z kapokiem i liną skoczyła do wody i ściągnęły mnie na jacht. Byłem zupełnie wyczerpany. Mogło się to skończyć bardzo źle.

Cóż za odwaga i determinacja! Brawo dla córki! Jak skoczyła się ta historia?

Nasz ponton odpłynął wraz z z silnikiem i wszystkimi naszymi butami. Wokół nas nie było nikogo zupełna ciemność i rafy. Przyszło nam do głowy żeby odpalić silnik i gonić go po nocy jachtem. Jednak zdecydowaliśmy się odpuścić. Byłem zbyt wykończony i mogłem narazić cały jacht na ryzyko wpłynięcia na rafę. Rano wypłynęliśmy w stronę Panamy rozglądając się uważnie i zapytując mijane statki czy nie widziały naszego pontonu. Niestety przepadł. Tym nie miłym akcentem skończyliśmy wizytę w Kolumbii.

(MW)

Co sądzisz na ten temat?

podoba mi się 0
nie podoba mi się 0
śmieszne 0
szokujące 0
przykre 0
wkurzające 0
Nie przegap żadnego newsa, zaobserwuj nas na
GOOGLE NEWS
facebookFacebook
twitter
wykopWykop
komentarzeKomentarze

komentarze (0)

Brak komentarza, Twój może być pierwszy.

Dodaj komentarz

0%