Zamknij

Adam Jonczyk: Czuję się spełniony

12:43, 24.01.2021 KS Aktualizacja: 12:43, 24.01.2021
Skomentuj

Wywiad z Adamem Jonczykiem, który przez trzy dekady był prezesem PWiK.

- Podjąłem pracę dawno, bo w maju 1991 roku - mówi Jonczyk. - Przedsiębiorstwo było po reorganizacji, która miała miejsce rok wcześniej, w grudniu. Nie muszę dodawać, że działało ono w innym układzie. Nie podlegano pod samorząd, inwestycje były centralnie, a nimi zajmowała się inna firma. 

Z jakimi problemami zetknął się pan w nowej pracy?

Pierwszy problem to brak wody na niektórych piętrach. To trzeba było szybko rozwiązać. Drugi problem to oczyszczalnia ścieków, która nie nadawała się do dalszego użytkowania. Byliśmy wtedy w trudnej sytuacji, a oczyszczalnię ścieków chciał przejąć prywatny właściciel. My jednak też mieliśmy koncepcję funkcjonowania oczyszczalni, którą przedstawiłem na Radzie Miasta. Decyzją Urzędu Miasta odrzucono propozycję prywatnego inwestora. Stanąłem więc przed poważnymi zagadnieniami, a najważniejszym było poprawienie zaopatrzenia wody. Podjęliśmy szereg zadań, sprowadziło się to do wodomierzowania, przejrzenia taryf i wielu innych czysto technicznych rozwiązań, które zlikwidowały problemy.

Oczyszczalnią trzeba było jednak zająć się odrębnie. 

Przypominam sobie wizytę ówczesnego prezydenta Henryka Guta, z którym pojechałem na oczyszczalnię. Kiedy on zobaczył to, co wówczas tam było, powiedział: „Zaorać to, bo z tego nic nie będzie”. Przypomnę, że to był tylko otwarty rów, którym płynęły ścieki. Podjąłem się modernizacji i ujarzmienia ścieków płynących rowem. Powstała podczyszczalnia, proste rozwiązanie, które miało funkcjonować pięć lat. Ta niby prowizorka bardzo się sprawdzała, rów był oczyszczany. Zadania realizowaliśmy w latach 1991-96. Robiliśmy to będąc pod generalnym wykonawcą. Bazowaliśmy na koncepcji i projekcie, a realizowaliśmy to odcinkami, by zrobić to jak najlepiej, ale i jak najtaniej. Nie było ustawy o zamówieniach publicznych i zbiorowym zaopatrzeniu. Oczyszczalnia spełniała wymogi na tamten czas, a nawet zaczęliśmy wykorzystywać biogaz. Nie spalaliśmy go w pochodni, a wytwarzaliśmy elektryczność. Jak z tą oczyszczalnią ostatecznie wyszło? Dostaliśmy nagrodę dla najlepiej pracującej oczyszczalni przyznawaną przez Narodowy Fundusz Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej. 

Jak może pan podzielić swoją pracę w PWiK?

Cały okres pracy dzielę na kilka etapów i rzeczywiście ten okres lat 90. był trudny. Zmieniała się mentalność przedsiębiorstwa, w którym musieliśmy poczuć, że jesteśmy inwestorami, szukać oszczędności, ciągle modernizować poprzez wykorzystanie środków. Powoli przedsiębiorstwo dostosowywało się do zasad, a efektem było to, że co roku środki z amortyzacji - bo niewiele można było uzyskać w formie dotacji - w pełni rozliczały nas z możliwości. Wiele zadań było realizowanych w zakresie wody - np. modernizacja stacji uzdatniania wody na ul. Leśnej. 

Pierwszym naszym zadaniem była modernizacja stacji wybudowanej na ulicy Domanickiej. Zrobiliśmy zmianę systemu kanalizacji na osiedlu Janowska - Starowiejska. To był poważny temat, wtedy powstało osiedle.

Gminę przejmowaliśmy również w częściach: pierwszą w 1997-98, a to było też związane z budową ujęcia i stacji wodociągowej w Ujrzanowie. Te lata to też poprawa infrastruktury na terenie miasta, ale to przed przejęciem gminy. Był to okres oddechu, jeżeli chodzi o oczyszczalnię, ponieważ osiągała ona dobre wyniki. Zajęliśmy się uzbrajaniem sieci w nowe tereny, wymianę systemu przepompowni. Kiedy pojawiła się Unia i wstąpiliśmy do niej to mieliśmy możliwość pozyskania środków unijnych. Wyniki, które prezentowała oczyszczalnia były bardzo dobre. W 2007 roku zaczęliśmy się starać o dalszy jej rozwój. 

Ostatecznie uzyskaliśmy środki na nie tylko oczyszczalnię, ale też na kanalizację i ochronę środowiska. Zadanie obejmowało budowę trzydziestu kilometrów kanalizacji, renowację istniejącej kanalizacji metodą odkrywkową, bo tak ten system się pojawił. Potem likwidacja rowu otwartego nieopodal oczyszczalni i jej modernizacji. Ta rozbudowa i modernizacja to w sumie dwa zadania, w które wchodzi efekt oczyszczania ścieków zgodnie z wymogami polskimi i unijnymi. 

Drugi etap to gospodarka osadowa i energetyczna.

Pierwszy etap kosztował około 46 mln złotych. Osiągnęliśmy przebudowę i wymianę wszystkich podniszczonych urządzeń z zastosowaniem najnowszych technologii. Rozbudowę i przepustowość oczyszczalni ścieków, która oficjalnie ma od tego czasu 24 tysiące metrów sześciennych na dobę, a przed reformą zdarzało się nawet ponad 30 tysięcy. Drugim zadaniem była gospodarka osadami. To coś, co powstaje i trzeba coś z tym zrobić. Wcześniej były zagospodarowane najczęściej w drodze przetargu przez spółkę, która je zabierała. To rozwiązanie - naszym zdaniem - nie było doskonałe. Przyjęliśmy wariant suszenia tych osadów. Polega to na tym, że osad najpierw jest przefermentowany w komorach fermentacyjnych, potem odwadniany. I na tym się kończyło, a teraz jest poddawany jeszcze suszeniu. To powoduje, że osad o pewnej kaloryczności może być w pewnym sensie opałem energetycznym. Udało nam się nawiązać kontakt z cementownią Cemex w Chełmie i okazało się, że osad może być spalany w produkcji cementu. Muszę powiedzieć, że to bardzo duże osiągnięcie, kontynuujemy to do dzisiaj i tak unieszkodliwiamy te osady. Wykorzystaliśmy energię, która powstawała z biogazu wytwarzanego w komorach fermentacyjnych. Biogaz jest spalany w agregatach, a następnie wytwarza energię i ciepło, które służy do suszenia. Wykorzystaliśmy uzupełnienie gazem ziemnym, by mieć pewność i wystarczającą ilość ciepła i energii. W efekcie mamy własną energię na potrzeby oczyszczalni w zakresie ponad 90%, a ciepło pozwala ogrzewać obiekty i to łączy się z suszeniem. Uważam, że mamy dobre, ekonomiczne rozwiązania. Wysuszonego osadu jest pięć razy mniej niż odwodnionego, a cena za tonę jest niższa. Jest to stosunkowo tanie, ekologiczne. To zadanie zostało skończone w 2015 roku. 

Jak możemy określić etap po 2015 roku?

Przyszedł okres spokojniejszego działania. Musimy pilnować reżimów i zasad, kontrola projektu obowiązuje do kwietnia przyszłego roku, więc trzeba sprawdzać, czy działa to tak jak powinno. Chcemy robić to, na co nas stać. W tamtym przypadku uzyskaliśmy duże dofinansowanie - ponad 80 mln złotych na ten cały zakres, a cała inwestycja to blisko 150 mln złotych. Dofinansowanie pozwoliło nam wykonać kanalizację, skupić się na renowacji, usunąć rów i wybudować dwa potężne kolektory o średnicy 2 metry. Doposażyliśmy się w sprzęt niezbędny do pracy eksploatacyjnej, kupiliśmy samochody ciśnieniowe wysokiej klasy oraz wiele innych rzeczy, które udało się w tych ramach zrobić. Jesteśmy na etapie spłacenia pożyczki, która musieliśmy zaciągnąć i w przyszłym roku kończymy to. To nie było wielkim obciążeniem, nie jesteśmy zadłużeni pomimo tak wielkiego przedsięwzięcia. Działamy zgodnie z tą samą zasadą co poprzednio - modernizujemy i budujemy. Jak łatwo zauważyć, w mieście i gminie wiele się buduje. To wyzwala duże potrzeby do realizacji zadań. Musimy pilnować zasad ekonomii. 

Jak wygląda współpraca z Wodami Polskimi?

W ostatnim czasie pojawiła się działalność Wód Polskich, które przejęły pewne ustalania taryf i kontrolowania działalności firm wodociągowych. Dotychczas działo się to na podstawie ustawy o zbiorowym zaopatrzeniu z 2001 roku. Ta ustawa oczywiście obowiązuje nadal, ale zmieniły się pewne zasady, ciągle ustalamy plany trzyletnie na naszą działalność oraz taryf - też trzyletnich. To, co było 2,5 roku temu udało nam się realizować. Utrzymaliśmy się w taryfach, które należą do najniższych w porównaniu do naszego województwa i przedsiębiorstw takich wielkości. Tak to wygląda, to nasze podstawowe zadanie, żeby chociaż dbać o wodę ścieki. 

Podjęliśmy tez ponad 10 lat temu nowe zadanie, to jest kanalizacja deszczowa i wody opadowe. Jesteśmy jedną z niewielu firm, które posiadają te sieci i tym się zajmują. To od początku było dla nas dużym wysiłkiem, ponieważ okazało się, że te sieci kanalizacji deszczowej, czyli około 100 kilometrów, w zdecydowanej większości były zapiaszczone i niedrożne, więc należało dokonać reorganizacji wewnętrznej, gdzie powstał specjalny dział, który się zajmuje tylko kanalizacją, a nie jednocześnie wodociągami. To spowodowało, że przystąpiliśmy do udrożnienia kanalizacji i zajmowania się kanalizacja deszczową. Jest to odrębne zadanie. Zakres zadań jest ustalany z prezydentem i urzędem miasta, bo to głównie sprawa miasta, to element drogi lub ulicy. Na miarę swoich możliwości finansowych, które pobieramy od podmiotów gospodarczych realizujemy te zadania, nie wszystkie, ale jednak realizujemy.

Nie trzeba ukrywać, że wody opadowe bywają problemem dla Siedlec.

Od paru lat pojawia się zjawisko związane ze zmianą opadów, to znaczy nawalne opady krótkotrwałe, które mogą powodować zalewanie. Jeśli bywają różne, to przyglądamy się im szczególnie i staramy się to poprawiać. Siedlce są terenem płaskim, więc zasadniczy kolektor, który biegnie od wiaduktu garwolińskiego do ulicy 3 Maja, dochodzi do ul. Prusa, a stamtąd Jagiełły i tym dawnym rowem przez Strzałę płynie do Liwca, to obszar prawie 60-procentowy, który zbiera wodę. Inne, pozostałe wyprowadzane są w kilkunastu wyjściach, ale to małe odpływy. Tak to jest ułożone, że najwięcej wody płynie tym ciągiem, o którym mowa. Dokonujemy różnych zmian, by to rozdzielić i tak powstała tak zwana ulga, która zabiera przy pełnym napełnieniu z ulicy Prusa w kierunku Helenki poprzez zbiornik. To rzeczywiście ulga, ale działa tylko w warunkach ekstremalnych. Pragnę zwrócić uwagę, że problem jest i będzie. Miasto, które zabudowuje się ciągle, a do tego woda opadowa nie wsiąka w grunt, a spływa. Posiadamy pewną koncepcję. Zbiorniki retencyjne mają dwojaki charakter. W przypadku dużego deszczu zatrzymują falę, po tym można wodę spuszczać do systemu i to poprawia trochę hydraulikę. Chodzi też o to, by wody wpływały do gruntu, to jest trudne zadanie. W zagęszczonym, zurbanizowanym mieście trudno takie sprawy wprowadzić. Rozważamy, czy na osiedlu Żytnia stworzyć zbiornik i robić coś z wodą. Uważam, że to, co robimy sprawia, że rozdzielamy te systemy. Apelujemy do właścicieli posesji prywatnych, by wodę wpuszczać w działkę, nie do systemu kanalizacji i to również nasze zadanie. Dużo takich przypadków jest nadal. Te wody opadowe są odprowadzane poprzez duże kolektory. W pewnym sensie wpływa to na oczyszczalnię. Kiedy jest nadmiar, to przelewem przechodzą, rowem do Liwca. Nie są już takie zanieczyszczone na tym etapie.

Przez czas pana rządów było dużo zmian prawnych w Polsce, trzeba było dostosować się do prawa europejskiego i być na bieżąco ze wszystkimi nowinkami. Czy to było trudne?

Ja pojmuję pracę na zasadach, że to jest przedsiębiorstwo użyteczności publicznej. Ma dobrą sytuację, pewne przychody. Trzeba to było pogodzić, by zaspokoić potrzeby, wykonać swoją robotę, dostarczyć wodę i odebrać ścieki, ale także dbać o rozwój miasta i gminy. Pojawia się również prawo wewnętrzne firmy, ludzie chcą zarabiać, trzeba to prowadzić. To ujmuje się w taryfach, wydaje mi się, że zawsze staraliśmy się powiązać wszystkie rzeczy, nie byliśmy na najwyższym poziomie taryf. Kilkanaście lat byłem członkiem rady Izby Gospodarczej Wodociągi Polskie, to tam, będąc opiniowany uczestniczyłem w dyskusjach, wymieniałem doświadczenia. To taki twór, który zrzesza 400-500 firm wodociągowych. Wspominam ten okres dobrze, co mogłem, to zdobyłem w tym czasie i spełniałem wymagania prezydentów, wójtów, którzy poprzez rady nadzorcze kontrolowali naszą działalność. Starałem się jasno przedstawiać, co możemy zrobić, a czego nie. 

Przejmował pan firmę w pewnej kondycji, zostawia pan w zupełnie innej…

W szafie mam zbiór papierów z ostatnich 30 lat i raz trafiłem na to, co tu było, gdy zaczynałem. Było jak było. Trzeba bazować na doświadczeniach poprzedników, ale też sięgać po te przyniesione z zewnątrz. W firmie jest dobrze, ludzie chcą tu pracować. Mają wykształcenie, 30-40% pracowników jest z wyższym wyksztalceniem, są inni, którzy mają duże doświadczenie. Otrzymywaliśmy nagrody, które utwierdzają nas w przekonaniu, że to co robimy - robimy dobrze. Na początku był okres gwarancji, rękojmi, teraz już nie ma. Urządzenia wymagają remontów, modernizacji. Postęp techniczny też wymusza na nas inne decyzje. Mówi się, że te spalane osady można inaczej zagospodarować. Trzeba się rozwijać, inwestować - to było moje hasło i to mi się chyba udało. Ile mogę tyle mogę, oby inwestować systematycznie. Tylko w wodociągach były zatwierdzane plany, plany były poddawane analizie rady miasta i rady gminy. Zawsze się coś pojawia, albo przebudowa, albo coś innego. Proszę zauważyć, jak dużo się buduje, tu osiedle, tam osiedle. Mimo, że tak się dużo buduje, to nie mamy wzrostu spożycia wody. Liczba mieszkań, która przybywa to 1000 rocznie, więc trzeba to inwestycyjnie doprowadzić. Tym rozwojem firmy żyjemy, nie wiem jak to wygląda w ocenie zewnętrznej, ale moim zdaniem udało mi się. Czuję się spełniony.

(KS)

Co sądzisz na ten temat?

podoba mi się 0
nie podoba mi się 0
śmieszne 0
szokujące 0
przykre 0
wkurzające 0
facebookFacebook
twitterTwitter
wykopWykop
komentarzeKomentarze

komentarz(1)

zniesmaczonyzniesmaczony

0 0

Tak niechlujnego artykułu już dawno nie czytałem .Styl poniżej akceptowalnego poziomu. Merytorycznie - pełen błędów - np /Robiliśmy to będąc pod generalnym wykonawcą. renowację istniejącej kanalizacji metodą odkrywkową, bo tak ten system się pojawił. (akurat metodą bezodkrywkową)Tylko w wodociągach były zatwierdzane plany, plany były poddawane analizie rady miasta i rady gminy/
Czy ten tekst ktoś czytał przed drukiem? Szkoda, że naprawdę istotne osiągnięcia PWIK pod kierownictwem dyr. Jończyka tak zostały skompromitowane przez niechlujstwo autora i redakcji 22:12, 25.01.2021

Odpowiedzi:0
Odpowiedz

reo
0%